
Nie jest tajemnicą, że wielu rosjan fascynuje Związek Radziecki – zarówno jako potężne państwo, jak i ze względu na estetykę radzieckiej przeszłości. Dla jednych to po prostu ciepłe wspomnienia z dzieciństwa: ulubione filmy, żyjący krewni, młodzi przyjaciele, pyszny plombir i „kiełbasa za 2,20”. Dla innych – polityczny i historyczny resentyment, pamięć o potężnym imperium komunistycznym, mity o niezwyciężonej armii i hasła w stylu „możemy to powtórzyć”. Jednak zarówno jedni, jak i drudzy doskonale zdają sobie sprawę, że ZSRR od dawna należy do przeszłości – tego państwa już nie ma i nigdy nie będzie.
Tak się wydawało do maja 2025 roku – i zapewne dalej by się tak wydawało, gdyby doradca putina Anton Kobiakow nie oświadczył dzień wcześniej, że Związek Radziecki rzekomo nadal istnieje, a jego rozpad w 1991 roku był „prawnie nielegalny”. Pogląd ten poparł także były premier federacji rosyjskiej, a obecnie przewodniczący Stowarzyszenia Prawników rosji, Siergiej Stiepaszyn. Stwierdził, że „z prawnego punktu widzenia Kobiakow ma rację”, a procedura rozwiązania ZSRR została „naruszona”.
Zdaniem tych „szacownych” mówców Rady Najwyższe republik związkowych nie miały prawnych kompetencji do wystąpienia ze Związku, a więc cała procedura miała być rzekomo nieważna. Co więcej, dochodzą oni do wniosku, że wojna rosji przeciwko Ukrainie to „wewnętrzny proces radziecki”, a nie akt międzynarodowej agresji.
Na pierwszy rzut oka brzmi to jak kompletna bzdura i całkowite oderwanie od rzeczywistości. Jednak w rzeczywistości za takimi wypowiedziami stoi cała ideologiczna i polityczna konstrukcja, której celem jest delegitymizacja istnienia Ukrainy i jednocześnie usprawiedliwienie rosyjskiej agresji zbrojnej.
Dlaczego te twierdzenia są fałszywe – zarówno z punktu widzenia prawa, jak i historii, logiki oraz sensu politycznego – analizuje publicysta polityczny UA.News, Mykyta Traczuk.
Prawny i faktyczny koniec ZSRR
ZSRR jako byt polityczny przestał istnieć 26 grudnia 1991 roku. Tego dnia Rada Republik Rady Najwyższej ZSRR oficjalnie przegłosowała samorozwiązanie, uznając, że Związek Radziecki przestał istnieć. Nie była to jednostronna decyzja kilku polityków-woluntarystów, którzy „oszukali cały kraj”, lecz finał długotrwałego procesu rozpadu imperium, zapoczątkowanego przez narodowe ruchy wyzwoleńcze, pogłębiający się kryzys gospodarczy spowodowany nieefektywnością gospodarki planowej oraz strukturalny kryzys polityczny.
Trzeba zrozumieć, że w momencie rozpadu ZSRR centrum władzy związkowej de facto nie kontrolowało już własnego terytorium, nie miało realnej władzy nad stolicami republik, a tym bardziej nad peryferyjnymi regionami narodowościowymi. Przykładowo, już 24 sierpnia 1991 roku, na cztery miesiące przed ostatecznym upadkiem imperium radzieckiego, Rada Najwyższa Ukraińskiej SRR uchwaliła Akt niepodległości Ukrainy, który 1 grudnia został zatwierdzony w ogólnonarodowym referendum – ponad 90% obywateli opowiedziało się za niepodległością.

Podobne procesy miały wówczas miejsce niemal we wszystkich republikach związkowych. Z prawnego punktu widzenia działania te opierały się na artykule 72 Konstytucji ZSRR, który wprost gwarantował republikom prawo do wystąpienia z Związku. W tym samym czasie, w podstawowym akcie prawnym państwa radzieckiego nigdy nie przewidziano procedury jego rozwiązania.
Porozumienia białowieskie, podpisane 8 grudnia 1991 roku przez przywódców rosji, Ukrainy i Białorusi, były jedynie formalnym potwierdzeniem już istniejącego stanu rzeczy. A 21 grudnia, podczas konferencji w Ałma-Acie, do inicjatywy tej dołączyło kolejnych osiem republik.
Wszystkie te państwa – jako podmioty prawa międzynarodowego – wystąpiły w roli stron, które niegdyś utworzyły ZSRR w 1922 roku, i tym samym miały pełne prawo do jego rozwiązania. To właśnie one, a nie centralne władze związkowe, zdecydowały wówczas o swojej politycznej przyszłości.
Żadna instytucja międzynarodowa, w tym ONZ, nigdy nie zakwestionowała legalności rozpadu ZSRR ani suwerenności jego byłych republik. Nie budzi to wątpliwości również dziś.
W 1994 roku rosja, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania podpisały tzw. memorandum budapeszteńskie, w którym rosja zobowiązała się do poszanowania integralności terytorialnej Ukrainy w zamian za jej rezygnację z arsenału jądrowego. Wszystkie te dokumenty pozostają prawnie wiążącymi, wielostronnymi umowami międzypaństwowymi.
W tym kontekście wypowiedzi Kobiakowa o rzekomej „nielegalności” rozpadu ZSRR brzmią nie tylko absurdalnie, lecz wręcz groteskowo w świetle przedstawionych faktów. Niemniej jednak, skrywają one o wiele poważniejszy problem.

Absurd historii i logiczna otchłań: jak daleko można się posunąć
Jeśli przyjąć logikę Kobiakowa, to samo powstanie rosji również było nielegalne. Skoro bowiem państwa nie mogą samodzielnie decydować o swojej politycznej przyszłości, a jedynie „wyższy organ” ma prawo zezwolić na secesję, to również wystąpienie samozwańczej komunistycznej RFSRR z Imperium Rosyjskiego w 1917 roku było nielegalne – wszak cesarz Mikołaj II nie zwołał żadnego „organu”, który mógłby wydać na to zgodę. Wynikałoby z tego, że bolszewicy z Leninem na czele, twórcy Związku Radzieckiego, byli w rzeczywistości tylko bandą separatystów.
Ale to jeszcze nie koniec: zgodnie z tą samą logiką, sam cesarz Wszechrosji był po prostu samozwańcem – podobnie jak cała dynastia Romanowów, która objęła tron po okresie smuty w wyniku pałacowych intryg i walk o władzę. Nikt przecież nie przeprowadził legalnego głosowania w sprawie przekształcenia Carstwa Moskiewskiego w Imperium Rosyjskie. Piotr I w 1721 roku ogłosił się cesarzem z własnej woli, bez zgody jakiegokolwiek nadrzędnego organu. Wynika z tego, że rosja to... nielegalne imperium.

Można posunąć się jeszcze dalej. Carstwo Moskiewskie wyszło spod zwierzchnictwa Złotej Ordy bez formalnej zgody chana. Władca Ordy nie wydał na to zgody ani żadnych specjalnych dokumentów. Zatem niezależność Moskwy od chanatu nie ma żadnego znaczenia prawnego. Ale przecież Złota Orda także oderwała się od Imperium Mongolskiego bez uzgodnienia z centralną władzą w Karakorum!
Rozważając w ten sposób, można dojść aż do Rusi Kijowskiej, która — zgodnie z tą samą logiką — również byłaby nielegalna, bo przecież żaden cesarz bizantyjski nie wyraził na nią zgody. Zatem całą historię państwowości na tych ziemiach należałoby uznać za prawnie nieważną, jeśli doszukiwać się „formalnych naruszeń legitymizacji” tam, gdzie dominowała siła, polityczna wola i realne okoliczności.
Tego rodzaju podejście prowadzi wprost do historycznego relatywizmu, w którym każdemu wydarzeniu można odebrać „legitymację”, jeśli nie pasuje do aktualnej koniunktury politycznej. Pomijając już fakt, że rosyjscy komentatorzy po raz kolejny mylą pojęcia „legalność” i „legitymacja”. Legalność odnosi się do norm prawnych i przepisów, natomiast legitymacja — do konsensusu i poparcia ze strony społeczeństwa, elit i wspólnoty międzynarodowej.
Tego rodzaju wypowiedzi są przejawem niebezpiecznego rewizjonizmu, który podważa fundamenty prawa międzynarodowego, opartego na zasadzie suwerenności narodów i uznaniu państw na podstawie ich faktycznego istnienia. W rzeczywistości jednak cała ta argumentacja nie ma żadnego sensu — poza tym, że może służyć jako intelektualna rozrywka dla historyków.
Bo przecież żadne państwo na świecie nie powstało w próżni, z gwiezdnego pyłu czy struktur protoplanetarnych. Zawsze był to efekt wojen, aneksji, secesji, zjednoczeń i jednostronnych decyzji, a o ich trwałości decydował nie kodeks, lecz polityczny i społeczny konsensus oraz konkretne historyczne okoliczności.

Polittechnologia „ZSRR 2.0”: jak Kreml zamienia historię w broń
W rzeczywistości cała ta retoryka to nie zwykła nostalgia ani prawnicza kazuistyka. To specyficzna technologia polityczna, mająca na celu zniekształcenie znaczeń i narzucenie pożądanych narracji.
Bo jeśli ZSRR „nigdy się nie rozpadł”, to Ukraina nie jest suwerennym państwem, lecz „zbuntowaną prowincją”, która samowolnie wystąpiła z Związku. Choć każdy, kto zna historię, pamięta dobrze, że to właśnie rosyjskie elity narodowe z Borysem Jelcynem na czele były jednymi z głównych architektów i orędowników demontażu państwa radzieckiego.
Jeśli jednak patrzeć oczami putinowskich doradców, wojna rosji przeciwko Ukrainie to nie agresja, lecz „wewnętrzny konflikt”. Umożliwia to Kremlowi przedstawianie swojej wersji wydarzeń jako „uregulowania sprawy wewnętrznej”, a nie jako rażącego naruszenia prawa międzynarodowego.
To również próba delegitymizacji Ukrainy jako podmiotu prawa międzynarodowego — zarówno w oczach własnego społeczeństwa, jak i tej części społeczności międzynarodowej, która skłania się ku „neutralności”. Kreml już wielokrotnie sięgał po podobną retorykę — „rosyjski mir”, „historyczna rosja”, „jeden naród” — by usprawiedliwiać ekspansję zbrojną. Koncepcja „nadal istniejącego ZSRR” to tylko kolejny etap tej ideologicznej wojny — celowe „ożywienie” geopolitycznego trupa. Jej prawdziwym celem jest restauracja imperialnej hegemonii pod płaszczykiem historycznych manipulacji.

Czy Związek Radziecki nadal istnieje?
Oczywiście, że nie. Twierdzenie, że ZSRR istnieje w roku 2025, to całkowity absurd. Nie istnieją żadne podstawy prawne, polityczne ani historyczne, by utrzymywać, że Związek Radziecki nadal funkcjonuje. Rozpadł się tak, jak wcześniej został utworzony — i tego państwa już nie ma, w żadnej formie ani wersji.
To jawna manipulacja, której celem jest delegitymizacja niepodległości państw postsowieckich — przede wszystkim Ukrainy. Historia państw nie przebiega według schematów prawa notarialnego. Państwa powstają, przekształcają się i znikają w wyniku woli narodów, dynamiki dziejów i działania sił zewnętrznych. Historia XX wieku dostarcza na to wielu dowodów.
Wszelkie próby kwestionowania niepodległości Ukrainy pod pretekstem „nielegalności rozpadu ZSRR” to niebezpieczna i jawnie absurdalna technologia polityczna, mająca na celu wywołanie kolejnych konfliktów i legitymizację agresji. Zamiast refleksji nad porażką i nieskutecznością własnej imperialnej polityki — która, jak sam putin przyznał, doprowadziła do „największej katastrofy geopolitycznej XX wieku” — rosyjskie władze próbują wskrzesić fantom dawno zmarłego imperium.
Ale ZSRR nie żyje. Nie istnieje ani prawnie, ani politycznie, ani gospodarczo, ani faktycznie. I żadne oświadczenia, nawet opakowane w pseudoprawne subtelności, nie przywrócą go do życia.